Komentarze: 0
Jak człowiek może przejść szybką metamorfozę, inspirując się tylko jedną osobą. Krótka, lakoniczna historia mojego kuzyna, który w przeciągu trzech lat zmienił się z cherlawego techno chłoptasia w grubego fana rapu. Inspiracją dla niego był nie kto inny jak sam Tede. Któregoś słonecznego popołudnia Adrianowi wpadła w ręce płyta „S.P.O.R.T.” i tak do dziś dzień w dzień, od rana do nocy zza szyb jego auta, w który de facto spędza 90% swojego życia, dochodzą dźwięki z krążków rapera. Kiedy wybadaliśmy ze znajomymi, jak bardzo młody zafascynował się jego twórczością, postanowiliśmy kupić mu na urodziny, jego wtedy najnowszą płytę, „Nastukafszy...”.
Słuchał jej dzień i noc, dosłownie. Wtedy też rozpoczęła się jego metamorfoza. Adrian uzupełnił swoją kolekcję we wszystkie brakujące płyty, jakie Tede kiedykolwiek wydał, zmienił styl, z wąskich spodni, na baggy, z koszulek na za duże bluzy, co więcej, życie zaczął spędzać na wożeniu się golfem po mieście, słuchając na tubach „Żyję Spox!”. Wszyscy go kojarzyli, z biegiem czasu zaczął nabierać też na wadze, jako prawdziwy fan chyba naprawdę chciał stać się jego najwierniejszym fanem… Jeździł na jego wszystkie koncerty w zasięgu 200 km. Od 3 lat, dosłownie w każde wakacje jedzie do Mielna, po co? Bo Tede ma wtedy urodziny. I tak ta cała sielanka trwa w najlepsze. Z jednej strony to trochę przerażające, ale z drugiej, fajnie widzieć, że artyści mają rzeczywiście prawdziwych fanów, którzy za nimi pojadą nawet na koniec Polski, słuchając po drodze, w przypadku mojego kuzyna, „Paffistotedes”.